Rzemieślnicy w PGR-ach. Mistrz stolarski – rzemieślnik, artysta – Kazimierz Pietrzak

W Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Gniechowicach po wojnie jeszcze przez długie lata siłą pociągową w znacznym stopniu były konie, które ciągnęły wozy drewniane i maszyny rolnicze. Siewnik na ciężkiej ziemi ciągnęły trzy silne konie wpięte do odpowiedniego orczyka. Wiadomo, do obsługi koni i uprzęży do nich potrzebni byli fachowcy. Wozy na drewnianych kołach wymagały ciągłych napraw.

Ojciec kierownik PGR-u miał konia do jazdy wierzchem, by przemieszczać się po polach z łatwością i doglądać wszystkiego. Była też para koni wyjazdowa do drewnianej bryczki na gumowych kołach.

Z czasem konie były wypierane przez dostarczane wg rozdzielników traktory. Były to Ursusy na bazie Lanz Buldog z części zebranych po wojnie na Ziemiach Zachodnich w różnych fabrykach, Zetor, Farmall, gąsienicowe Staliniec, DT, KD i inne.

PGR Gniechowice był doceniany za wyniki i tu trafiało sporo nowych urządzeń rolniczych. Tu władze wojewódzkie przywoziły różne delegacje, pokazując gospodarkę państwową na roli. Tu ojciec przeprowadzał doświadczenia polowe we współpracy z Wyższą Szkołą Rolniczą, zdobywając kolejne stopnie naukowe.

Byli więc na miejscu kowal, rymarz, (zwany potocznie kobylim krawcem), oraz kilku stolarzy o różnych zdolnościach.

Kowal nie tylko podkuwał konie, klepał na gorąco lemiesze (Lemiesz – robocza dolna część korpusu pługa odcinająca poziomo skibę od gleby (calizny) i przekazująca ją na odkładnicę). Od fachowo wyklepanego na gorąco lemiesza i odpowiednio zahartowanego zależało, ile czasu popracuje pług.

Lemiesz już wielokrotnie klepany i starty, który nie nadawał się do pługa stanowił doskonały materiał do wykorzystania w innym celu. Stal była gatunkowo bardzo dobra, więc kowal przerobił, jak na zamieszczonej fotografii, na tasak do siekania zielonki dla świnki hodowanej na własny użytek przez pracowników PGR-u. Otwór w tasaku, to miejsce na śrubę mocującą lemiesz do odkładnicy. Przy większej hodowli potrzebna była sieczkarnia. Sieczkarnię mamy w Regionalnej Izbie Pamięci.

Kowal z pomocnikiem naprawiał też traktory, maszyny i urządzenia rolnicze oraz dorabiał elementy metalowe do wozów.

W latach pięćdziesiątych do PGR-u Kębłowice (jeszcze wtedy gmina Smolec) dostarczono dwa nowe FARMALLE. Przyjechał instruktor pokazał działanie – pojechał, radość trwała krótko, skończyło się paliwo zatankowano nowe i traktory nie ruszyły. Sabotaż stwierdzono, przecież działały, zaczęło się: milicja, dochodzenie, przesłuchania. Instruktor zapomniał powiedzieć, że inne musi być paliwo – nafta.

Obok stolarni swój warsztat miał rymarz, który naprawiał uprząż, puszorki, chomąta, czy siodła, Nawet zszywał skórzane pasy transmisyjne do napędu młocarni. Pasy te, nawet kawałki, stanowiły pożądany materiał na zelówki do butów, były bardzo pilnowane. Młocarnie ustawiane w polu przy stertach napędzane były poprzez pas transmisyjny z traktora, Ursus miał takie duże koło do tego. Przy młocce w stodołach, gdzie dostęp był do prądu, napędem był silnik elektryczny zwany motorem.

Stolarze wykonywali wszystko, co potrzebne było w gospodarstwie rolnym, jak też wykonywali usługi w pracowniczych mieszkaniach służbowych. Musieli umieć zrobić wóz drewniany, koła do niego, bryczkę, wrota do stajni czy stodoły, stoły, nawet okna, czy nawet jakieś proste meble. Wszystkie nowe drzwi, boazerie i schody do pałacu też brygada stolarzy wykonała. Było ich kilku, więc ogarniali wszelkie potrzeby zawodów jak stelmach, kołodziej, cieśla i innych związanych z obróbką drewna. Beczkę mamie na kapustę też potrafili zrobić.

Po wojnie nie było tak, że mam pieniądze idę do sklepu i kupię. Mnie pierwsze meble-szafki kuchenne wykonał stolarz/stelmach. Nie były to zrobione z płyt prasowanych, a z litego drewna.

MISTRZ STOLARSKI KAZIMIERZ PIETRZAK

Jednym ze stolarzy w PGR  był Kazimierz Pietrzak, wszyscy zwracali się do niego mistrzu. Miał dosyć oryginalne hobby. Po pracy dłubał w drewnie, wykonując różne figury, którymi obdarowywał znajomych. Miał jakieś prymitywne dłuta wykonane w kuźni.

Przyjechał kiedyś z Warszawy brat ojca i zobaczył, warsztat/pracownię w szopie w ogrodzie, gdzie Pietrzak wykonywał prace. Zobaczył prymitywne narzędzia. Jako, że pracował jako metalurg za granicą wysłany tam służbowo, poszukał specjalistycznych narzędzi dla rzeźbiarza w drewnie i kolejnym razem przywiózł kasetkę dłut. Wdzięczności nie było końca, ofiarował stryjowi kilka swoich prac. U ojca też się kilka rzeźb znalazło. Te obecnie trafiły do Regionalnej Izby Pamięci w Kątach Wrocławskich. Jest postać jego żony Melanii, inna rzeźba przedstawia ich oboje.

Mam przed sobą pamiętnik Zygmunta Szczepańskiego byłego dyrektora Kombinatu PGR Gniechowice, gdzie opisuje ciekawie jednego ze stolarzy, Kazimierza Pietrzaka. (pisownia oryginalna)

„W obrębie podwórza w Gniechowicach stoi pałac wybudowany w XVIII w. Przez wiele lat w okresie przedwojennym użytkowany był tylko w sezonie letnim jako pomieszczenie dla pracowników sezonowych dojeżdżających tu do pracy z województw wschodnich Polski.

Po wojnie na piętrze pałacu zamieszkali pracownicy, a na parterze w warunkach nie do określenia mieściły się biura gospodarstwa. Budynek nie posiadał instalacji sanitarnej ani grzewczej i chyba z tych względów od wielu lat użytkowany był raczej prymitywnie.

Nadeszły lata w których stawiano na renowację zabytków. Przystąpiliśmy więc do odbu­dowy obiektu własnymi siłami i własnymi nakładami finansowymi bez dotacji zabytko­wych, których nie chciano nam przyznać, domagając się jednocześnie dokonania odbudowy obiektu. Stropy drewniane były zużyte. Założono więc strop o typie zwanym WPS. Odbudowa trwała z przerwami kilka lat ze względu na inne bytowe potrzeby pracowników.

Wreszcie przystąpiliśmy do wyposażenia wnętrz. Całą stolarkę okienną i drzwi wykonali pracownicy na własnej stolarni. Na drzwi i wykładziny ścian zakupiliśmy drewno dębowe kilkuletnie, które leżakowało u nas też przez kilka lat. Wyłożeniem parkietów we wszystkich pokojach, ścian i kasetonów sufitowych w jednym pokoju wykonali pracownicy stolami ze szczególnym pietyzmem, a robili to Kazimierz Pietrzak, określany jako mistrz i jego brygada wśród których był Nowak i Bury.

Sam Pietrzak uchodził za twórcę ludowego, rzeźbił różne figurki, które ofiarowywał znajomym, był oczytany, miał nawet literaturę fachową z zakresu historii sztuki, a dzieła jego brały udział na wystawach twórców ludowych województwa.

Pewnego dnia tłumaczę Pietrzakowi jak ma wykonać kasetony. Ja wiem, odpowiada Pietrzak, to będzie takie baroko rokoko.

Były to lata 1970-te, okres odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie. Nasz Pietrzak miał fantazję. Ale pozostałym pracownikom też jej nie brakowało.

Elektryk warsztatu mechanicznego w Gniechowicach, wykonywał prace elektryczne w sąsiednim Zakładzie Rolnym w Strzeganowicach i w pewnym momencie wpadl na po­mysł. Zadzwonił telefonicznie do Zakładu Remontowego w Gniechowicach, przedstawił się jako redaktor z Warszawy, chce rozmawiać z mistrzem panem Pietrzakiem.

Księgowa, która odebrała ten telefon mówi, że będzie musiał pan poczekać, zawołam go z warsztatu. Dobrze poczekam, odpowiada redaktor. Księgowa szybko pobiegła i woła, panie Pietrzak, telefon do pana, dzwoni jakiś redaktor.

Pietrzak dobiega do telefonu. Proszę słucham – woła do słuchawki.

Czy pan mistrz Pietrzak ? Tak ! A o co chodzi.?

Redaktor z Warszawy przedstawia się, jestem aktualnie we Wrocławiu, szukam odpowiednich fachowców potrzebnym przy odbudowie Zamku Królewskiego. Tu we Wrocławiu dowiedziałem się, że jest taki w Gniechowicach. Tu o panu mówią, że wykonał pan sufit kasetonowy w pałacu w Gniechowicach i śliczne drzwi i wyłożenie wnętrz wykonał pan w drewnie. Czy to prawda? Tak wykonałem, odpowiada pytany.

A to dobrze się składa, a zgodziłby się pan też wykonać coś takiego dla Zamku ? Naturalnie ! – odpowiada Pietrzak. A zgodziłby się pan wykonać trochę społecznie ? Naturalnie, wezmę urlop na ten cel. To dobrze, a moglibyśmy się jutro w niedzielę spotkać we Wrocławiu i omówić szczegóły? Możemy.

A gdzie byśmy się spotkali, może w Klubie Dziennikarza ? Dobrze ?

A wie pan, gdzie jest Klub Dziennikarza ? Wiem, przy PDT.

To do jutra. A u której pan przyjedzie?

Mam autobus o 10-tej. W Klubie będę o 11-tej.

A jak się poznamy, ja będę miał na stoliku gazetę, Kurier Warszawski.

Ja ubiorę garnitur /wymienia kolor itp. zamiast krawatu ubiorę muszkę.

To dobrze, poznamy się, to do jutra. Do widzenia. Do widzenia.

Następnego dnia w niedzielę, elektryk ten improwizowany redaktor, czeka na przystanku PKS, na pana Kazimierza. Nadchodzi godzina 10-ta, Kazik odstrojony, pod muchą przychodzi na przystanek. Kaziu gdzie jedziesz ? Do Wrocławia odpowiada pytany.

A po co ? Jestem umówiony z redaktorem, odpowiada.

A w jakiej sprawie ? Chciałbyś tak wszystko wiedzieć.

A może do Klubu Dziennikarza jedziesz? A skąd ty to wiesz?

A może chcesz odbudowywać Zamek Królewski? A skąd ty to wiesz?

No widzisz, że wiem, to choć do knajpy na piwo, po co masz zbędnie jechać do Wrocławia, umówimy na miejscu, szkoda czasu. Toś ty mnie nabrał?

A skąd, chciałem tylko sprawdzić, czy zgodziłbyś się pojechać do Warszawy.”

Zygmunt Szczepański pełnił wiele odpowiedzialnych kierowniczych funkcji na terenie Dolnego Śląska w państwowym rolnictwie.

Dziś pałac w Gniechowicach znajduje się od wielu lat w prywatnych rękach w stanie porzuconego remontu, po przełożeniu dachu. Zmieniali się właściciele, ale stan się  zmienia od lat na gorsze.

Autor: Stanisław Cały

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wykonaj działanie *