Kolędowanie nie tylko po Kątach, czyli jak to z kolędą bywało…

Czy można przedstawić króla Heroda?

Wyraz kolęda z łaciny calendae to noworoczna wizyta u starożytnych Rzymian. Przed wiekami zwyczaj ten dotarł do nas przez Bałkany.

Są też tacy, którzy twierdzą, że słowo to pochodzi od koła związanego ze świętowaniem nowego cyklu rocznego. Kolęda u dawnych Słowian oznaczała pierwszy dzień roku przypadający na przesilenie zimowe, czyli na wiosnę.

Jest to więc stara tradycja słowiańska wywodząca się z kultury rolniczej i pasterskiej.

Obecnie zwyczaj kolędowania praktykowany jest wciąż w Polsce, Słowacji, Czechach, Białorusi, Rosji,  na Ukrainie i w Serbii.

Grupy osób, w okresie tzw Godów czyli od Wigilii do Trzech Króli, najczęściej młodych mężczyzn, chodząc od gospodarstwa do gospodarstwa, przekazywała życzenia pomyślności.

Symbolika słów i śpiewanych pieśni odnosiła się zazwyczaj do płodności, urodzaju itp.

Wierzono w magiczną moc wypowiadanych słów . Sam wyraz kolęda znaczy również podarek.

Kiedyś bogaci panowie mieli zwyczaj obdarowywania swojej służby i podwładnych.

Życzenia przybierały formy słowne w postaci odśpiewywanych kolęd. Były to tak zwane okolędowania skierowane do poszczególnych domowników.

Inną formą tych życzeń było zachowanie rytualne poszczególnych kolędników, którzy podczas występu prezentowali swoje stroje i rekwizyty. Tak np. kominiarz wysmarowywał sadzą twarze młodym pannom itp.

Tu należałoby wspomnieć, jako ciekawostkę, o bardzo starym zwyczaju (już raczej nieistniejącym) chodzenia po domach z żywymi zwierzętami takimi jak koń, byk, baran czy koza, co miałoby zapewnić domownikom zdrowie, płodność, czy męskie siły witalne. Sporadycznie kultywowane we wsiach wschodniej Polski tu na Dolny Śląsk, a konkretnie na teren naszej gminy nie dotarły, lub też o nim nie słyszano, mimo osiedlenia się mieszkańców z tych terenów, gdzie ten zwyczaj spotykano.

Po II wojnie światowej granice Polski przesunęły się na zachód. Do Polski przyłączono tzw. Ziemie Odzyskane. W miejsce wysiedlonych niemieckich mieszkańców przybyli przymusowo przesiedleni mieszkańcy byłych wschodnich terenów II Rzeczypospolitej oraz mieszkańcy z pozostałych polskich regionów chcący związać swoje życie z ziemiami zachodnimi.

Nowi mieszkańcy przybyli tu nie tylko ze skromnym dobytkiem, ale i ze zwyczajami swoich rodzinnych stron. Na nowej ziemi zaczęła wrastać swoista mieszanka społeczności.

Z nią przybyły elementy kultury, a wśród nich między innymi zwyczaje. Do nich zaliczyć można też te dotyczące okresu bożonarodzeniowego.

Był to zwyczaj kolędowania, czyli chodzenia po domach grup przebierańców, śpiewających kolędy i odgrywających krótkie sceny nawiązujące do tematyki narodzin Jezusa.

Ze względu na zróżnicowanie kulturowe przybyłego społeczeństwa zwyczaje mogły się nieznacznie różnić między sobą co miało pewien wpływ na wygląd poszczególnych kolędników i innych postaci wchodzących w skład danej grupy kolędniczej.

W naszym mieście w pierwszych latach powojennych, święta bożonarodzeniowe obchodzono jak zawsze po polsku, katolicku i rodzinnie.

Integracja takiej mieszanki społeczności z różnych zakątków Polski oraz terenów Europy wymagała pewnego czasu.

Kącki kościół był wypełniony szczególnie w święta na pasterce. Nowi mieszkańcy świętowali wspólnie, śpiewając polskie kolędy, kultywując swoje zwyczaje, czego elementem było między innymi wpuszczanie grup kolędników do domów i mieszkań.

Grupa kolędników- zdjęcie ilustracyjne

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kol%C4%99dowanie#/media/Plik:Kol%C4%99dnicy_2008.JPG

Kolędowanie, czyli chodzenie przebranych za różne postaci kolędników, wymagało pewnych przygotowań. To nie tylko stroje, ale także nauka ról na pamięć w odgrywanych scenkach.

To było swego rodzaju przedstawienia teatralne.

W pierwszych latach powojennych w Kątach, nieliczne grupy kolędników składały się z mężczyzn w średnim wieku, pamiętających zwyczaje bożonarodzeniowe z tych terenów, skąd przybyli wraz z dziadkami, rodzicami, czy rodzeństwem.

Ci kolędnicy, nazwijmy ich pionierami, byli przykładem dla innych późniejszych grup kolędniczych choć już mniej ambitnych .

Kartka świąteczna- kolędnicy w drodze

Przebierano się za standardowe postaci występujące zazwyczaj wśród różnych grup w Polsce z małymi regionalnymi odstępstwami.

Był więc między innymi król, ksiądz, anioł, diabeł, śmierć, dziad, baba, żyd, cygan, kominiarz, policjant, muzykant itp.

Stroje w tym pierwszym okresie powojennym były skromne lecz powstałe z niemałą inwencją twórczą przebieranego.

Niesiono na drzewcu dużą kolorową, często oświetloną i obracającą się gwiazdę. Trzymający ją kolędnik nazywany był gwiazdorem.

Ta stara tradycja, która nawiązywała kiedyś do narodzenia słońca, przejęta została w chrześcijaństwie. Tamtą gwiazdę skojarzono teraz z gwiazdą betlejemską symbolizującą narodziny Chrystusa.

Atrybut  gwiazdora-gwiazda betlejemska- zdjęcie ilustracyjne

https://skanseny.net/zdjecie/1051?lang=pl

Kartka świąteczna- gwiazdor , baba, turoń

Wśród kolędników wyróżniał się turoń, którego przedstawiano jako rogate, czarne i włochate zwierzę Kolędnik odgrywający tę rolę przykrywał się np. skórą baranią, a przed sobą trzymał na długim patyku, kłapiący szczękami łeb np. byka. Osoba ta była pochylona, co miało przypominać zwierzę.

Turoń- zdjęcie ilustracyjne

Stroje wykonywano domowym sposobem. Metod na wykonanie było tyle, ile inwencji twórczej prezentowali kolędnicy. Wykorzystywano do przebrania nierzadko elementy niekoniecznie nieużywanej odzieży codziennej. Niektóre pomysły były podpatrywane i powielane z powodzeniem. Liczył się efekt końcowy czyli wywarcie wrażenia na przyszłym widzu.

Przykładem były maski własnej roboty, które powstawały  z kawałków papieru gazetowego moczonego np. w klajstrze złożonego z wody i mąki żytniej, nakładanego warstwami na posmarowaną olejem jadalnym formę  gipsową czy glinianą, wyobrażającą głowę ludzką. Tak powstała skorupa-maska musiała wyschnąć. Następnie farbkami akwarelowymi malowano ją  przyozdabiając charakterystycznymi motywami dla twarzy np. diabła, żyda itp. Maski miały wycięte otwory na oczy nos i usta. Zamocowanie na głowie kolędnika wykonane było z gumy pasmanteryjnej najczęściej wyjętej np. ze starej bielizny.

Prawdziwa twarz kolędnika nie była rozpoznawana przez patrzącego i o to chodziło. Kolędnik czuł się w niej pewnie i anonimowo, przez co bez tremy odgrywał swoją rolę śpiewając, czy recytując kwestie słowne przedstawienia.

Z relacji byłego kolędnika wynika, że taka maska miała małą  wadę, gdyż nie specjalnie pachniała, a powodem tego były materiały użyte do jej powstania.

Atrybutami przebierańców były naturalnie rekwizyty pasujące do konkretnych postaci np. korona do króla, kosa do śmierci, a gwiazda do gwiazdora .

Podczas wizyty w domu przyjmujących odgrywano w miarę ambitny program i scenki tematyczne.

Recytowano z pamięci i z przejęciem swoje role. Zdarzały się niedociągnięcia, ale kto zwracał na to uwagę? Trudno dokładnie przytoczyć treść recytowanych kawałków. Było ich wiele w wśród nich między innymi ta:

„Na szczęście, na zdrowie, na ten nowy rok-żeby wam się darzyło, rodziło na polu w komorze i w oborze. Byście mieli w każdym kątku po dzieciątku a na piecu Troje”.

Miało być wesoło i było.

Występ grupy kolędników robił niewątpliwie wrażenie na dorosłych domownikach . Zdecydowanie gorzej znosiły to dzieci, które czasami płakały, wystraszone niezwyczajną sytuacją. Starsze najczęściej oglądały widowisko z zaciekawieniem.

Po skończonym przedstawieniu, który zazwyczaj nie mógł trwać długo z uwagi na czekające następne kolędowanie, obdarowywano kolędników, którzy opuszczali dom.  

W tamtych latach, w święta bożego narodzenia, najczęściej było biało i mroźno. To był nieodzowny atrybut tamtego okresu. Bez niego święta traciły swój urok. To była typowa polska zima. Teraz z powodu zmiany klimatu młode pokolenie nie ma okazji doświadczyć wrażeń dziadków czy rodziców.

Wtedy to kolędnicy, wchodząc z mroźnego dworu do ciepłego domu, zdecydowanie odżywali, szczególnie jak podczas poprzedniej wizyty gospodarz zaproponował coś mocniejszego, od czego krew w żyłach płynęła żwawiej.

Przybywało więc odwagi i chęci do zaprezentowania się z jak najlepszej strony.

W końcu są święta, a polskim zwyczajem w tym okresie czego jak czego, ale dobrego jedzenia i czegoś na rozgrzewkę nie brakowało. Ponadto gospodarz starał się nie wyjść na skąpca i nie rzadko proponował poczęstunek. Naturalnie wszystko z umiarem,  gdyż kolędnicy mieli przed sobą jeszcze przynajmniej kilka występów.

Po skończonym przedstawieniu pewna suma pieniędzy wędrowała do przysłowiowego kapelusza, a czasami też załącznik z zakąską.

Lata leciały .

Pierwsi powojenni kolędnicy z różnych powodów nie brali już udziału w kultywowaniu tradycji.

Zastępowali ich następni z nowej generacji.

Nowe grupy, które się organizowały na coroczne święta, wprowadzały pewne udogodnienia repertuarowe, czy uproszczenia w strojach. Cel był naturalnie jeden: odwiedzić dom po uprzednim zapytaniu czy przyjmą. Odgrywano swoje role w miarę sumiennie.

Jak opowiadał były kolędnik, wybierano się z kolędą do tych, u których przewidywano suty napiwek.

Zwyczajowo wysyłano zawsze jednego kolędnika z przodu z zapytaniem, czy dany gospodarz przyjmie ich czy nie. Planowanie, do kogo watro pójść, miało sens.

Zdarzały się też odwiedziny w miejscowościach w pobliżu Kątów. Z relacji byłego uczestnika grupy kolędników z ulicy w pobliżu budynku Poczty wynikało, że odwiedzano także między innymi Kilianów, Szymanów, czy nawet Kamionnę. Naturalnie wszystko na piechotę.

Nie świadczyło to bynajmniej, że w tamtych czy bliższych miejscowościach nie organizowały się miejscowe grupy kolędników.

Tak np. w Nowej Wsi Kąckiej czy Pełcznicy organizowały się dziecięce grupy szopkarzy, którzy w wigilię po wieczerzy odwiedzały domostwa niosąc własnoręcznie wykonane szopki bożonarodzeniowe z figurkami i oświetleniem. Szopki były starannie wykonane, błyszczące od kolorowej folii aluminiowej i oświetlone. Takich dziecięcych grupek, najczęściej trzyosobowych, było sporo. Zdarzało się niektórym gospodarzom przyjmować jeszcze przed pasterką parokrotnie takie grupki i za każdym razem z innymi dziećmi i innymi szopkami.

Podczas wejścia do domu recytowano mniej więcej tak:

Bóg z nieba zstępuje,

Wam Państwu winszuje,

Boga miłego, dziś narodzonego w betlejemskim żłobie,

Czego pożądacie sobie, niech będzie pochwalony,

Jezus Chrystus dziś narodzony

Następnie gospodarz wręczał parę złotych.

Na odchodne dzieci śpiewały na melodię kolędy  :

Wiwat, wiwat już idziemy, za kolędę dziękujemy, żeście nas tak przyjmowali i kolędę dobrą dali

Innym rodzajem kolędowania np. w Nowej Wsi Kąckiej było chodzenie po domach, między drugim dniem świąt, a Trzech Króli, kilku osobowej grupy, której celem było zbieranie poważniejszych datków przeznaczonych później na remont kościoła.

Znane też były przypadki przychodzenia młodzieży męskiej w drugi dzień świąt, czy po nowym roku z życzeniami pomyślności dla domowników i posypywanie pomieszczeń ziarnem zboża. Ten zwyczaj najprawdopodobniej zanikł lecz w wersji nieco zmodyfikowanej występuje jako przesąd, kultywowany szczególnie przez niektórych mieszkańców naszego miasta, by po nowym roku do domu czy mieszkania koniecznie przyszedł jako pierwszy chłopak, czy mężczyzna. Wtedy to gwarantuje całoroczną pomyślność. Płeć piękna w tym dniu niestety musiała wchodzić jako druga.

Znane są nawet przypadki telefonicznego zamawiania takiej noworocznej męskiej wizyty do domu.

Obecnie tradycja kolędowania znacząco zanika. Podtrzymywana jest przez szkoły, zespoły regionalne i domy kultury jako element zanikającego folkloru. Można ją spotkać na różnego rodzaju pokazach i festiwalach .

Na niektórych ulicach naszego miasta można było parę lat temu spotkać chłopca, przebranego za diabła, który chodził od domu do domu, a zaproszony recytował krótką okazjonalną formułkę wraz z życzeniami pomyślności w nowym roku.

Za inicjatywę i odwagę dostawał od domowników po parę złotych kieszonkowego.

Ostatnimi laty się już nie pojawia. Widocznie wydoroślał i zajmuje się czymś intratniejszym.

Diabeł na Akacjowej

Obecnie, z powodu koronawirusa, zapewne taki diabeł, czy choćby nawet anioł, będzie miał małe szanse być zaproszonym do domu.

Za duże ryzyko dla obu stron.

Autor: Zbigniew Kuriata

wykorzystano:

  • relacje: Jana Cisły, Jana Krzaczka, Józefa Jasińskiego
  • materiały i ilustracje: z zasobów Internetu
  • zdjęcie diabła-autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wykonaj działanie *